Kultowe filmy okresu dorastania
KULTOWE
FILMY OKRESU DORASTANIA
W
historii filmu istnieje określenie „kino kultu” przynależne amerykańskiemu kinu
lat siedemdziesiątych. To z tego okresu wywodzą się pierwsze filmy „kultowe”
znane nam do dnia dzisiejszego. Jednako pojęcie „kino kultu” i „film kultowy”
to nie to samo. Pierwsze z nich jest znakiem historii, pewnego etapu w kinie
amerykańskim, dzięki któremu zaistniało pojęcie drugie. Film kultowy to obraz
najczęściej początkowo niedoceniony przez szacowne gremium krytyków i znawców
kina. To film, który ma szczególny kontakt ze swoim odbiorcą, odbiorcami. Dla
jednych kultem będzie seria „Gwiezdnych wojen” dla drugich „Zmierzch” a dla
jeszcze innych „Teksańska masakra piła mechaniczną”. Jednak każdy z nas ma
filmy, które są dla niego kultowe i niekoniecznie muszą to być te najlepsze.
Ja takie mam i praktycznie żaden z nich nie należy do mojego top 10, ale z
pewnych względów są to filmy dla mnie ważne. Oto one:
1. „Gwiezdne
wojny: Część VI - Powrót Jedi” (1983) –
reż. Richard Marquand
Zapewne wielu z Was się zastanawia dlaczego akurat
„Powrót Jedi” – nic bardziej prostego. To film, który jako pierwszy zobaczyłem
w kinie. To było w drugiej połowie lat 80-tych na kolonii w Krasnobrodzie.
Miałem wtedy 8 lub 9 lat. Nie pamiętam. W każdym razie wychowawca naszej grupy
zabrał nas na dwa seanse do pobliskiego kina. Pierwszy z nich to właśnie wyżej
wymieniony film, drugi jak się nie mylę to „Kopalnie króla Salomona” (ale nie
dam sobie za to ręki obciąć). Do dnia dzisiejszego pamiętam atmosferę tamtych
dni i odbiór tego filmu. Po latach tylko i wyłącznie z tego powodu sięgam po
„Powrót Jedi” gdyż nigdy nie byłem fanem całej serii. Nie byłem, nie jestem i
już na pewno nie zostanę. Jednak kończący pierwszą trylogię film ma nadal ważne
miejsce w moim życiu
.
2. „Konwój”
(1978) – reż. Sam Pekinpah
„Konwój” po raz pierwszy zobaczyłem jako mały łepek
w TV, zapewne w jakiś piątkowy, bądź sobotni wieczór. Nie sposób teraz o tym
pamiętać. To jednak nieważne. Przygody Gumowego Kaczora i ponad setki
ciężarówek przemierzających amerykańskie drogi i przeciwstawiające się policji
do dnia dzisiejszego robią ogromne wrażenie. Efekt był zdecydowanie mocniejszy
jak się miało tych kilka lat. Szybka akcja, świetna muzyka no i te auta, i
kraksy. I oczywiście niezapomniany Kris Kristofferson w głównej roli.
3. „Powrót
żywych trupów” (1985) – reż. Danny O’Bannon
Ten film jest mocno związany z wieczorem
sylwestrowym 1990 lub 1991 roku (nie pamiętam dokładnie). Dzień wcześniej
ojciec kupił odtwarzacz video firmy GoldStar i przyniósł razem z nim kilka kaset VHS – na
jednej z nich był właśnie „Powrót żywych trupów” oraz „Re-animator”. Następnego
dnia, wraz z rodzicami, rodzeństwem i wujostwem rozpoczęliśmy nocny seans. Na
początek poszły lżejsze filmy, a po północy nadeszła pora na kino grozy.
Zarówno „Powrót….” jak i „Re-Animator” wywarły na mnie piorunujące wrażenie i
spowodowały miłość do wszelkiego rodzaju zombie movies. Nadal
uwielbiam oba filmy, a „Powrót…… „ stanowi jeden z najlepszych horrorów
komediowych jakie kiedykolwiek widziałem. No i to jedno słowo, które dla fanów
kina grozy kojarzy się tylko z tym filmem – BRAIN !!!
4. „Demony”
1 i 2 (1985, 1987) – reż, Lamberto Bava
„Demony” to dwa najbardziej znane filmy Lamberto
Bavy, syna mistrza włoskiego Galio, Mario. Oba filmy wyprodukował inny mistrz
tego gatunku – Dario Argento. I oba nie dorównują jakością najlepszym filmom
galio. Jednak dla mnie są to filmy nieśmiertelne, które mogę oglądać na
okrągło. Od razu uprzedzam, „Demony” to niezwykle kiepskie kino, słabo zrobione
i po latach bardziej bawią niż straszą. Ale jak oglądałem je po raz pierwszy to
do śmiechu mi nie było i na lata wrażenia z tych seansów ustawiły te filmy jako
kanon prywatnego kina grozy. Dzisiaj podchodzę do nich z sentymentem i staram
się w nich odnaleźć tego małego chłopca, który się tak ich bał. I nadal nie
wiem dlaczego.
5. „Akademia
policyjna” (1984) – reż. Hugh Wilson
Trudno mi w to teraz uwierzyć, ale miałem kiedyś
epizod ministranta. Co mnie do tego pchnęło, nie pytajcie gdyż na dzień
dzisiejszy nie mam pojęcia. Nie trwało to długo i szybko z tego zrezygnowałem,
ale były również tego plusy. Wino mszalne, opłatki no i wspólne oglądanie
filmów. Głównie miałby to być tytuły związane z religią, ale nas bardziej
interesowały komedie i filmy akcji. Ile ich wtedy obejrzałem ciężko teraz
powiedzieć, ale najbardziej ten okres przypomina mi zwariowana seria o młodych
policjantach. „Akademia policyjna” do dnia dzisiejszego wywołuje uśmiech na
mojej twarzy i przypomina o beztroskich latach dzieciństwa – i nie ważne, że
nie jest to kino wybitne. Chociaż pod pewnymi względami........
6. „Krwawy Sport”
(1988) – reż. Newt Arnold
„Krwawy sport” to zdecydowanie najgorszy z filmów
jakie znalazły się na tej liście, ale on się tutaj musiał znaleźć. Dlaczego? Cholera to był film kultowy już na początku lat 90-tych. Każdy jego seans to
było swego rodzaju wydarzenia i to nieważne, czy oglądałeś w samotności, czy
wraz z kumplami. Dzisiaj pamiętam jeszcze klimat tych dni, dyskusje o samym
filmie i o tym kto i ile razy już go obejrzał. Lata 80-te w Polsce miały
świetne „Wejście smoka” i Burcea Lee, a lata 90-te „Krwawy sport” i J.C, Van
Damme. Oglądany po latach śmieszy, ale przywołuje smak dzieciństwa.
7.
„Więcej czadu” (1990) – reż. Allan
Moyle
Podobnych filmów do „Więcej czadu” powstało wiele i
w zasadzie ten od nich niczym specjalnym się nie różni. To typowy film o amerykańskiej
młodzieży. O pierwszych przyjaźniach, miłościach i o buncie. Główny bohater to zamknięty
w sobie nerd, który zakłada piracką radiostację i opowiada o swoich problemach,
i problemach współczesnych mu nastolatków. Fakt, to nie były moje problemy,
byłem młodszy od bohaterów filmu, ale jednak czułem, że jest mi to bliskie. Od lat nie wracałem do tego filmu, może z obawy, że coś mi zostanie odebrane.
Nie wiem, ale dla samej muzyki i Christiana Slatera nadal warto go obejrzeć
i nieważne, że nie będzie tak jak
kiedyś.
8.
„Armia Ciemności” (1992) – reż. Sam Raimi
Czy jest ktoś z mojego pokolenia kto nie zna tego
filmu?` Podejrzewam, że nie. Zresztą i młodsze pokolenia doskonale go znają. To
nadal żelazny klasyk komedio-horroru i znakomite zamknięcie świetnej trylogii
Sama Raimiego. Dla mnie ten film ma jeszcze jedno znaczenie. W latach 90-tych
dostęp do filmów nie był tak łatwy jak obecnie, co nie znaczy że nie było
sposobów na ich zdobycie. Co tydzień, w niedzielę rano zabierałem swoje kasety
VHS i jechałem na rynek, wymienić je na nowe. I tak na kolejne sześć dni miałem
około 20 nowych filmów do obejrzenia. „Armię Ciemności” otrzymałem właśnie w
ten sposób i do dnia dzisiejszego posiadam jeszcze tę kasetę, schowaną na
strychu w moim rodzinnym domu. Poza tym, film ten przypomina mi również wieczorne
seanse z ojcem. Co prawda na większości filmów zasypiał, ale miało to swój
niepowtarzalny urok. Film
legenda!
9. „Jurrasic Park” (1993) – reż.
Steven Spielberg
Rok 1993 – początek roku szkolnego – wrzesień –
lekcja matematyki – kino – Spielberg. Tak w skrócie to wyglądało. Pewnego
wrześniowego wieczoru zamiast lekcji matematyki wybraliśmy się do kina na „Park
Jurajski” Spilberga, razem z naszą nauczycielką, która najwyraźniej tego dnia
nie miała ochoty uczyć nas o ułamkach. Niesamowity seans i kontrolowane wagary
zarazem. I głównie z tego powodu ten film jest dla mnie ważny i nadal chętnie do niego
wracam, mimo że kino Spielberga nie należy do moich ulubionych. Po za tym
seans „Parku….” był ostatnim jaki obejrzałem w starym zamojskim kinie „Stylowy”
zanim franciszkanie przywrócili w tym miejscu kolejny niepotrzebny kościół.
10. „Blade Runner” (1982) – reż. Ridley Scott
„Łowcę Androidów” po raz pierwszy obejrzałem w styczniu
1995 roku w programie pierwszym TVP w piątek. Zastanawiacie się zapewne skąd
tak dobrze pamiętam tą datę. Nic prostszego. Film Scotta otwierał cykl filmowy
TVP – „100 filmów na stulecie kina”. Żałuję,
że nie miałem możliwości zobaczyć ich wszystkich, ale wiadomo młodość
rządzi się innymi prawami. Niemniej jednak „Łowca …..” przykuł mnie do ekranu
TV i przez ponad dwie godziny nie puszczał. Znakomity film, do którego wracam
zawsze jak mam ku temu okazję.
I to by było na tyle – chociaż nie koniecznie – na
zamknięcie zostawiłem sobie jeszcze jeden tytuł. Nie wpisałem go wcześniej,
gdyż jest to serial TV, ale za to jaki. „Miasteczko Twin Peaks” – znakomity,
schizofreniczny i ponadczasowy serial Davida Lyncha ze znakomitą muzyką i
genialnym aktorstwem. Każdy z moich znajomych zadawał sobie pytanie – „Kto
zabił Laure Palmer” i ta tajemnica co
tydzień przyciągała do odbiorników telewizyjnych. Poza tym dzięki
„Miasteczku….” otrzymałem swoja pierwszą ksywkę – Agent Cooper, z czasem
pozostał tylko Agent.
Sylwester „Sly” Sadowski
Komentarze
Prześlij komentarz